Nienoszone suknie

Clara zachichotała. – To należało do twojej ciotki Beatrice. I tak, myślę, że mnie nienawidziła.
Pracowały w wygodnym milczeniu przez godzinę, przenosząc pudła z napisami „Zeznania podatkowe 1985-1995” i „Dekoracje świąteczne – zepsute”. To była męcząca praca, fizycznie i emocjonalnie. Każdy przedmiot był małą kotwicą ciągnącą ją z powrotem do przeszłości, która wydawała się jednocześnie wczorajszym dniem i całym życiem temu.
– Wow – powiedziała Maya, a jej głos był stłumiony zza wieszaka z przeżartymi przez mole wełnianymi płaszczami w dalekim kącie. – Co to jest?
Wyciągnęła ciężką, zniszczoną skórzaną torbę. Sprzączki były zardzewiałe i zapieczone.
Clara zmarszczyła brwi, poprawiając okulary. – To należało do mojego ojca. Nosił w niej swoje przyrządy geodezyjne, kiedy byłam małą dziewczynką. Nie widziałam tej torby od pogrzebu.
Maya, z niecierpliwą siłą młodości, zdołała podważyć sztywny skórzany pasek. Sięgnęła do środka. To nie były narzędzia.
To był gruby szkicownik na spirali. Kartonowa okładka była miękka i postrzępiona na brzegach.
Clara wzięła go, a jej serce dziwnie zatrzepotało. – On nie rysował. Ledwo potrafił czytelnie napisać listę zakupów.
Otworzyła okładkę. Pierwsza strona nie była mapą ani diagramem. To była suknia.
Była narysowana węglem – zamaszysta suknia balowa z mocno wciętą talią i kaskadą falban, które zdawały się spływać prosto ze strony. Była olśniewająca, dramatyczna i całkowicie niepraktyczna.
Clara odwróciła stronę. Kolejna. Elegancki, dopasowany kostium wieczorowy z misternym kołnierzem. Potem kolejna – sukienka koktajlowa, która wyglądała jak coś, co nosiłaby Audrey Hepburn. Strona za stroną wypełniona niesamowitymi, pełnymi życia projektami mody, każdy dopracowany w najmniejszym szczególe, aż do rodzaju tkaniny i kroju guzików.
To nie były amatorskie bazgroły. To było dzieło artystki z wizją.
W dolnym rogu rysunku sukni ślubnej, naszkicowany bladym ołówkiem, widniał podpis: Sarah Jenkins, 1948.
Clara wciągnęła gwałtownie powietrze, ściskając mocniej szkicownik. – Moja matka.
– Prababcia Sarah? – Maya pochyliła się, zapominając o telefonie w kieszeni. – Ale... czy ona nie mieszkała po prostu na farmie? Zawsze mówiłaś, że nosiła fartuchy i kalosze każdego dnia swojego życia.
– Nosiła – szepnęła Clara, a jej oczy zapiekły od nagłych łez. Pamiętała ręce matki – czerwone, spierzchnięte od pracy na roli i zmywania naczyń. Pamiętała garderobę matki – pięć rozsądnych bawełnianych sukienek na tydzień, jeden granatowy kostium do kościoła.
Nigdy nie wiedziała, że jej matka śniła o jedwabiu i szyfonie.
W 1948 roku Sarah miałaby dwadzieścia lat, tuż przed poznaniem ojca Clary, tuż zanim praktyczność życia na farmie i wychowywanie czwórki dzieci wzięły górę.

Aby zobaczyć pełną instrukcję gotowania, przejdź na następną stronę lub kliknij przycisk Otwórz (>) i nie zapomnij PODZIELIĆ SIĘ nią ze znajomymi na Facebooku.